W tym jednym zdaniu można zawrzeć podstawową zasadę podczas jazdy rowerem po mieście. W nocy latarnie dają złudne poczucie widoczności. Przecież nie jest ciemno. A jednak dla osoby poruszającej się innym rowerem, czy zwłaszcza dla kierowcy - nieoświetlony rowerzysta staje się niewidzialny. Nie bądźmy batmanami. Włączmy lampki.
No dobra, a co jeśli lampki nie działają? To dość częsty problem przy rowerach miejskich systemu Veturilo - zepsute dynamo. Człowiek jedzie na wycieczkę, nie zauważa, że lampki się nie świecą (w teorii mają się świecić cały dzień), a gdy wraca, okazuje się, że go nie widać. Na tę okoliczność najlepsze jest oświetlenie awaryjne. Często noszę przy sobie świecące "pchełki". Można je przyczepić do wszystkiego, gdy tradycyjne oświetlenie zawiedzie.
Ostatnio miałam przyjemność testować zestaw
Eggy Kellys. Jedna lampka na przód i jedna na tył. Obie mieszczą się na dłoni. Ten czarny pas jest z gumy, można go w miarę dowolnie naciągać.
Przednią lampkę montuje się do kierownicy lub rury poniżej. Można też do widelca, nie zsunie się, o ile ciasno zapniemy. Lampka świeci całkiem mocno jak na tak mały rozmiar. Ma też tryb migający (kierowcy jeżdżący po zmroku na długich światłach bardzo nie lubią, jak im coś miga w oczy, polecam, już niejeden przez miganie zmienił na krótkie).
Z tylną mamy więcej możliwości. Zepsute dynamo w Veturilo? Tylną lampkę montujemy na pałąku wg schematu powyżej.
Takie małe lampki sprawdzają się również jako oświetlenie uzupełniające. Pamiętajmy, że polskie przepisy mówią o tym, że przyczepka rowerowa musi posiadać oświetlenie po zmroku. "Pchełki" są wręcz stworzone do tego zadania. Najlepiej trzymają się na górze, na uchwycie do pchania przyczepki lub do jej ramy. Zestaw sprawdza się też w przypadku oświetlenia fotelika rowerowego. Lampki można również przypiąć do
plecaka, jeśli mamy w nim specjalną taśmę, lub bezpośrednio do ubrania.Wreszcie tego typu zestaw świetnie nadają się na rowery biegowe dla dzieci, one też powinny być widoczne wieczorem.
Dobrze, jesteśmy widoczni i bezpieczni. Ale czasem musimy zsiąść z roweru i wejść do sklepu czy urzędu. Czy posiedzieć w pracy, wszak życie to nie tylko jazda. A co z naszym dzielnym rumakiem? Trzeba go zostawić na pastwę losu, w tak zwanej przestrzeni publicznej. Zdanego na łaskę przechodniów. Ci bywają na ogół niegroźni, ale od czasu do czasu trafi się jakaś niecnota, kanalia, imponderabilium spod ciemnej gwiazdy, które zechce sobie nasz kochany rower przywłaszczyć. Czy oddamy go bez walki? No przecież że nie.
Nie ma wątpliwości, najporządniejszym zapięciem rowerowym jest u-lock. Tych na rynku jest sporo, tak jak i sporo jest w sieci przykładów, że da się je otworzyć. Ale zwykłe nożyce do cięcia drutu wujka Zenka nie wystarczą. Tu już trzeba zawodowca. Nasz rower będzie przynajmniej odporny na działania złodziejskich miernot. Poniżej przykład u-locka, można powiedzieć lider w branży.
Kryptonite, model Evolution Series 4, czyli typ dłuższy.
Z pewnością wygląda porządniej niż typowy u-lock. Na oko wydaje się ciut grubszy, posiada też w miarę porządny zamek, którego nie da się otworzyć gumową rurką wciśniętą do środka. Zaślepka chroni przed rdzewieniem i brudem. Sprzedawany jest razem z mocowaniem do ramy, ale tu niestety poległam z kretesem. Rama mego roweru jest za mała. Żeby przyczepić u-lock, musiałabym odkręcić pojemnik na bidon. Do damki też bez sensu, bo sterczący w poprzek u-lock przeszkadza w zsiadaniu. Miły gadget, ale w moim trybie jazdy zupełnie się nie przydał. Jeśli ktoś ma jednak dużą ramę - powinien się zmieścić. Trzeba jednak przymierzyć przed zakupem. Zwłaszcza w przypadku ramy typu cruiser.
U-lock ma jednak parę wad. Ciężko nim przypiąć się do stojaków rowerowych typu wyrwikółka. Najczęściej ludzie robią błąd przypinając przednie koło. I potem po wyjściu z pracy z roweru zostaje im to koło właśnie. Resztę roweru ktoś odczepił od koła i do widzenia. Dlatego lepiej zapinać rower za tylne koło i spróbować chociaż zahaczyć o ramę lub bagażnik. Odkręcanie bagażnika trwa dłużej, to trochę zabieg psychologiczny, najczęściej kradzione są rowery, które można szybko odpiąć i na nich odjechać. Druga wada to ciężar. To naprawdę dużo waży. Jeśli nie możemy przypiąć go do ramy, zostaje nam wożenie w sakwach lub koszyku, ale wniesienie roweru po schodach będzie trudniejsze. Jednak coś za coś. Cienka linka może waży niewiele, ale to żadne zabezpieczenie.
I tu kolejny pomysł na uratowanie naszego jednośladu. Najlepsze jest łączenie zabezpieczeń. Ja na przykład najczęściej wożę ze sobą łańcuch z kłódką, którym łatwiej przypinać się do "trudnych" stojaków czy ogrodzeń, a u-lockiem spinam koło z ramą. Dodatkowo staram się, by rower nie wyglądał prześlicznie, jak ze sklepu. Takie najłatwiej sprzedać, a więc ryzyko kradzieży większe. Polecam posprejować szprychy odblaskową farbą. Albo zarysować ramę w widocznym miejscu. Albo nawet trochę ubłocić. Niech nie wygląda jak milion dolarów. Niech wygląda jak marne sto dolców. I nie trzymajcie rowerów w piwnicy ani na balkonie. To im szkodzi. Naprawdę! ;)